O stanie przepływu w bieganiu i pisaniu

niesieni1
fot. Marek Jarmonik

 

                Doświadczenia dawane przez sport, który rozwija człowieka do zawodnictwa duchowego, nierzadko osadzają się w kulminacyjnych partiach piramidy przeżyć Abrahama Maslowa. Mnie interesuje duchowy wymiar biegania. Każe ono zrezygnować z gry, podejmować wysiłek nieustannego łapania tchu; pozwala nie tylko zdać sobie sprawę ze swoich ograniczeń, ale i odczuć jedność ze światem, zyskać poczucie bycia zdolnym do wielkich czynów. Regularne bieganie wspomaga i budowanie wiary we własne możliwości, i akceptację ich granic. O pasji i powadze biegania opowiadają brytyjski film Samotność długodystansowca z 1962 roku w reżyserii Tony’ego Richardsona (adaptacja powieści Alana Sillitoe’a) oraz książka Długodystansowiec Jeana Echenoza, poświęcona czeskiemu biegaczowi Emilowi Zátopkowi (1922-2000).

Ale integrując te dwie dziedziny, bieganie i pisanie, chciałabym poświęcić kilka stron pisarzom, twierdzącym, że bieganie jest nie tylko szkołą charakteru, ale także rozgrzewką przed pisaniem. Moi bohaterowie zadają sobie pytanie, co stoi za byciem ogarniętym wolą pisania i biegania, co motywuje – powiem to mocniej – konieczność pisania i biegania, które mają niemało wspólnego, a do najważniejszych koincydentalnych aspektów należy fakt, że obie działalności wymagają nieustannej praktyki i w obu możemy doświadczyć stanu bycia niesionym. Opowiadając o stosunku do nich, opisuje się jednocześnie swój charakter i sposób radzenia sobie z życiem, pokazuje, jak praca zmienia się w wartość duchową.

                Mihaly Csíkszentmihályi, urodzony w 1934 roku węgiersko-amerykański psycholog, który opracowywał głównie takie tematy, jak szczęście i kreatywność, stworzył teorię przepływu[1], wywoływanego właśnie przez uprawianie sportu. Podczas „przepływu” (flow) sportowiec całkowicie i z pełną koncentracją oddaje się wykonywanej czynności. Csíkszentmihályi zauważa, że wiele osób, opisując stan flow (angielskie słowo tłumaczy się jako uniesienie czy uskrzydlenie), wspomina o poczuciu, jakby niosła ich fala – są całkowicie wolni, tracą kontrolę nad czasem, wyzbywają się złych stanów[2].

                O pisarskim flow, stapianiu się z czynnością pisania i pełnym jej oddaniu mówi w wywiadach, książkach i prywatnych notatkach wielu twórców. Chciałabym wspomnieć o dwojgu, mających jednocześnie szczególny stosunek do biegania. To Haruki Murakami i Joanna Bator, którzy dostrzegli symbiozę pisania i biegania, którzy biegają, by pisać, łapać życiowy rytm, szukać harmonii, integrować wszystkie elementy własnej osoby, obmyślać techniki i styl obu czynności. Bohaterom tego szkicu bliższy jest żywioł prozy niż poezji, bo niewątpliwie właśnie mowę niewiązaną więcej koligaci z bieganiem[3].

 ***

Haruki Murakami
1949-20**

Pisarz (i biegacz)
który nigdy nie szedł

 

                Tak własne epitafium wyobraża sobie Ha­ruki Mu­raka­mi, który zaczął biegać na początku lat 80. XX wieku, a po roku treningów wystąpił w greckim maratonie (1983). W autotematycznej książce O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu ukazuje on związki między codziennym bieganiem i tworzeniem powieści. Liczne wyimki wspomnianego tomu tchną duchowością Wschodu i wiążą się ze wspomnianym stanem przepływu. Twórca Kafki nad morzem pisze:

[quote][…] chodzi o to, żeby ra­dość, jaką od­czu­wam na końcu każde­go biegu, przet­rwała do dnia następne­go. Tę samą tak­tykę sto­suję, gdy piszę po­wieść. Każde­go dnia prze­rywam w miej­scu, w którym wiem, że mógłbym pi­sać da­lej. […] Żeby wyt­rwać w czym­kolwiek, trze­ba ut­rzy­mać rytm.[/quote]

                Bieganie jest dla pisarza korzystnym ćwicze­niem, a jed­nocześnie pożyteczną me­taforą. By radzić sobie z praw­dziwą nicością, biegnąc, japoński pisarz stara się myśleć o rzece i chmurach. Codziennie zadaje on sobie także pytanie, czy jest lepszy niż wczoraj. Wysiłek pisania i biegania wiążą się dla niego z przesuwaniem granic własnej wytrzymałości i znajdowaniem wyższego sensu, wszak w biegach długo­dys­tanso­wych, podobnie jak przy pisaniu, je­dynym prze­ciw­ni­kiem, ja­kiego ma się do po­kona­nia, „jes­teśmy my sa­mi i to, ja­cy by­liśmy wczoraj”. Murakami, którego bieganie ma wymiar kontemplacyjny i medytacyjny, notuje zdanie, zachowujące prawdziwość, gdy słowo bieganie podstawić pisaniem: „Biegnąc, nic nie ro­bię, tyl­ko biegnę. Za­sad­niczo biegnę w pus­tce. In­ny­mi słowy, biegnę po to, żeby osiągnąć pus­tkę. […] biegnę przez własną przytulną, skrojoną na moją miarę pustkę, własną nostalgiczną ciszę. I to jest czymś cudownym”. Taki stan osiąga także pisarz, gdy ma poczucie pisania z pustki, nie z cudzych słów, tylko z iskry natchnienia, przenoszącej go wysoko, pozwalającej osiągać nowy biegun, dalszy niż wczoraj, wszak także biegacz i pisarz zrozumieją słowa Marka Kamińskiego: „Czuję się jak jedna całość, jakby kijki były moimi palcami, narty stopami, sanki przedłużeniem bioder. Dotykam nimi świata i czuję świat przez nie. Jestem sam […]. Sam w białej przestrzeni, niczego nie ma innego”[4]. O tej samotności długodystansowca pisał także Tadeusz Sławek. W publikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” szkicu Duch lekkości miał on bieganie za formę abdykacji, gdyż wychodząc na trasę, rezygnuje się ze wszystkiego i przechodzi na stronę lekkości: „Jakby biegacz-amator wykonywał to polecenie, które wedle św. Mateusza Chrystus wydał udającym się w drogę apostołom: Nie miejcie w trzosach swoich złota ani srebra, ani miedzi. Ani torby podróżnej, ani dwu sukien, ani sandałów, ani laski (Mt 10, 9-10)”.

                W tych rzadkich i cennych momentach pisarz lub biegacz czuje się całością ze światem, integrując ciało i ducha, jakby klawiatura lub długopis były przedłużeniem jego rąk, a jego nogi wyrastały z ziemi.

 ***

            „Bie­ga­nie w moim życiu zbie­gło się z pi­sa­niem. Bie­ga­nie było pierw­sze, może w ten spo­sób na­bra­łam roz­pę­du do pi­sa­nia. Oka­za­ło się że nie tylko po­tra­fię bie­gać, ale nie chcę się za­trzy­mać. Po­dob­nie z pi­sa­niem” – mówiła w wywiadzie udzielonym „Lam­pie” Joanna Bator. Bohaterka jej powieści Ciemno, prawie noc to Ali­cja Tabor, dziennikarka, powracająca do rodzinnego Wałbrzycha, by przygotować reportaż o zaginionych dzieciach i jednocześnie – niespodziewanie – złożyć własną historię dzieciństwa. Powieściowa Alicja, której nazwisko jest anagramem nazwiska autorki, mówi: „Co­dzien­nie bie­gam 10 ki­lo­me­trów. Pęd po­wie­trza spra­wia, że moje mię­śnie się roz­luź­nia­ją, na­pię­cie opada i znów je­stem Ali­cją Pan­cer­ni­kiem, która po­tra­fi sta­wić czoła nie­na­wi­ści i głu­po­cie, śmier­ci i znisz­cze­niu”. Odbierając za tę powieść nagrodę Nike, Bator zażartowała: „Od dzisiaj Nike będzie mi się głównie kojarzyła z tą nagrodą, a nie z butami do biegania”. Pytana o elementy autobiograficzne w powieści, odpowiadała: „kiedy Alicja biegnie […] – jest mi bliska jak skóra”[5].

                Bator, która zaczęła pisać i biegać w tym samym czasie, a kilka lat spędziła w Japonii, w dużej mierze buddyjskiej, sięgała po duchowe kategorie, mówiąc o bieganiu: „Kiedy biegnę, jestem w przestrzeni zen. Czerpię z tego siłę ducha i ciała. Ciało to naczynie na talent, trzeba o nie bardzo dbać”[6].

***

                Sztuka pisania i biegania to nieustanne nadawanie kierunku, realizowanie zamysłów, planowanie wzlotów, godzenie się z upadkami, przekuwanie w określony kształt tęsknoty za odkrywaniem, niekiedy terapia, powolne dochodzenie do prawd o samym sobie. Bywają one osobliwym ratunkiem przed samotnością, bo pozwalają dostrzec w samotności sens. Bieganie i pisanie nierzadko prowadzą do nieznanego celu, a równie istotna co meta, jest dla nich droga. I na tym właśnie polega samotność długodystansowca. Virginia Woolf pisała w autotematycznym fragmencie powieści Orlando: „Wydaje się bowiem […] że piszemy nie palcami, lecz całą swą osobą. Nerw, który zawiaduje piórem, okręca się wokół każdego włókna naszej istoty, przewleka przez serce, przenika wątrobę” (przeł. Tomasz Bieroń). Podobnie biegniemy.

                Wypełnienie pierwszego akapitu pustej strony oraz przebiegnięcie pierwszych kilku metrów pozwala rozluźnić mięśnie i  rozgrzać się do dłuższej drogi. Modernistyczny poeta Paul Valéry porównywał poezję do tańca, delektującego się samym sobą, zaś prozę do marszu, który doprowadza do założonego celu. Dziś to porównanie mnie nie przekonuje. Nie wiem, czym jest poezja („nie wiem, i nie wiem, i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy”). Wiem natomiast, że proza jest jak bieg.

Joanna Roszak

 


[1] Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia, Studio Emka, Warszawa 1997 oraz Urok codzienności. Psychologia emocjonalnego przepływu, W. A. B., Warszawa 1998.

[2] Por. Jim Parry, Mark Nesti, Simon Robinson, Nick Watson, Sport and Spirituality. Introduction, London, New York 2007.

[3] Nieoprzypisowane dalej cytaty pochodzą z: Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, przeł. z angielskiego Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010 oraz: Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, W. A. B., Warszawa 2012.

[4] Marek Kamiński, Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998, Kamiński Marek Foundation, Gdańsk 1998, s. 279-280. Cyt. za: Małgorzata Okupnik, Każdy ma swój biegun. O samotnikach w sporcie, „Polonistyka” 2006, nr 4, s. 8.

[5] Joanna Bator, Piszę, bo nie mam wyjścia. Z Joanną Bator, pisarką i laureatką tegorocznej nagrody Nike, rozmawia Żanna Słoniowska, http://www.miastokobiet.pl/joanna-bator-pisze-bo-nie-mam-wyjscia/

[6] Ibidem.

 


Najnowsze na blogu